Teatr Malabar Hotel jest nam znany nie tylko z występów w ramach Zamojskiego Lata Teatralnego. W lipcu tego roku w Mazagranie – niewielkiej artystycznej kafejce, nieopodal synagogi – można było obejrzeć wystawę fotograficzną Strefa GMT + 5:30, przygotowaną przez tę niezależną grupę teatralną, której współtwórca pochodzi z Zamościa. Na fotogramach autorstwa Bartka Warzechy, specjalizującego się w fotografii teatralnej, zobaczyliśmy sceny z malabarowych spektakli. Teatr gości ponownie w Mazagranie (artyści chwalą sobie tutejszą kawę), pokazując tym razem oblicze, którego jeszcze nie znamy. Wielką pasją twórców Malabaru są podróże – dokumentowane fotograficznie, dostarczają wielu ważnych inspiracji do dalszej scenicznej pracy.
Wystawa Podglądanie została przygotowana specjalnie dla Mazagranu i zaplanowana na listopad – gdy nie możemy przejść obojętnie wobec śmierci, którą czasem z trudem próbujemy oswoić. Takie podglądane oswajanie w krajach różnorodnych kulturowo jest tematem tej niewielkiej ekspozycji, którą naprawdę warto zobaczyć. Choć pokazywane miejsca możemy wyguglować w Internecie, to jednak świadomość, że widzimy je oczami wrażliwego fotografa – człowieka teatru, obserwującego bezpośrednio „egzotyczne” ceremonie pogrzebowe – kształtuje nasz osobisty punkt widzenia. Artyści odwiedzili miejsca, w których kultura śmierci zachwyca i przeraża, a na zamojską wystawę wybrali fotogramy z wypraw do Indonezji, Meksyku i Indii.
„W Tana Toraji – górzystym sercu indonezyjskiej wyspy Sulawesi (dawny Celebes) nie umiera się od razu” – mówi Marcin Bartnikowski. Opowiada o hucznych pogrzebach, odbywających się latem, na które przyjeżdżają krewni i publiczność z najodleglejszych wiosek. Ceremonia trwa kilka dni, a przygotowania trwają cały rok. Do momentu pochówku zmarli (zmumifikowani) traktowani są jak żywi – są ubierani, czesani, karmieni, a nawet częstowani papierosem. Ten niezwykły zwyczaj może przerażać. Szokującymi obrazami są dla nas same miejsca pochówku – trumny umieszczane w głębokich niszach wykutych w skalistych zboczach na wysokości kilkudziesięciu metrów. Ta wysokość ma utrudnić dostęp, bo szczątki zmarłych chowane są razem z przedmiotami, które mogą im się „przydać”. Wartość tych przedmiotów zależy od statusu społecznego. „Zmarły jest hojnie obdarowywany” – zaznacza Bartnikowski – „i pozostaje w Toraji w postaci swojego drewnianego substytutu – lalki Tau, która zdobi grób”. Kiedyś było to obrobione drewno, teraz jest to figura przedstawiająca (upamiętniająca) zmarłego – swoisty strażnik grobu, ale też dróg i zboczy górskich. Jeśli człowiek umiera jesienią, to przez kilka miesięcy uznawany jest za „chorego” – pozostaje w domu i jest odwiedzany przez bliskich i przyjaciół do czasu letniego, gdy „aktywuje się jego status zmarłego”.
Z Indonezji, wraz z Malabarem, przenosimy się do Meksyku. Fotografia Katriny wyróżnia się tu spośród innych. La Catrina – Santa Muerte jest w zwiewnym welonie, wystrojona na święto Dia de Muertes, kiedy duchy wracają na ziemię, a Meksykanie wyprawiają huczne uczty na ich cześć. Katrina jest postacią wymyśloną przez meksykańskiego grafika José Guadalupe Posada – artysta wykorzystywał motyw czaszki w satyrze politycznej, w której się wyspecjalizował. Tworzył głównie litografie, a swoje graficzne umiejętności rozwinął podobno najbardziej w ostatnich latach życia (od roku wybuchu rewolucji meksykańskiej). Jego elegancki – wystrojony – szkielet nie był wtedy jeszcze Katriną lecz Garbancerą i wyśmiewał modne kobiety, które za wszelką cenę starały się być europejskimi, dlatego pudrowały śniade twarze, sprowadzały z zagranicy suknie i kosmetyki. Katriną ochrzcił ją Diego Rivera, meksykański ekspresjonista, który popularyzując sztukę Garbancery, szkieletową damę umieścił na jednym ze swoich murali. Katrina jest jak elegancka kobieta z wyższych sfer, kolorowa i czasem przystrojona kwiatami. Jak podaje Wikipedia – to właściwie spersonifikowany szkielet, symbol śmierci, która jest w Meksyku dalszym ciągiem życia. Tak naprawdę prawdziwe życie zaczyna się dopiero po śmierci, bo tu na ziemi jest zaledwie krótka i ulotna chwilą. Dlatego Katrina nie jest straszna – to śmierć zupełnie inna niż ta nasza makabryczna kostucha w kapturze, z kosą w kościstej dłoni. Meksykańska śmierć tańczy i bawi się, w czasie Dia de Muertes gości w domach i jest na ulicach miasta, a kobiety – używając czerni – mogą pomalować swoją twarz „na Katrinę” – z charakterystycznymi oczodołami, nosem i zębami. To dzień, w którym duchy wracają na ziemię, a Meksykanie wyprawiają uczty na ich cześć. Wspomina się więc zmarłych bliskich, z którymi można „symbolicznie”spotkać się, snując jednocześnie refleksje o nieuchronności śmierci, o czym przypominają nam czaszki uczestniczące w tym meksykańskim „danse macabre”.
W wędrówce egzotycznym szlakiem, na którym podglądamy oswajanie śmierci nie mogło zabraknąć indyjskiego Varanasi – jednego z najstarszych miejsc na świecie, gdzie śmierć podobno udało się oswoić. To„miasto ghatów umieszczonych na brzegach Gangesu, gdzie wieczorami odbywają się kolorowe puje odprawiane przez mnichów w szafranowych szatach” – wspomina Bartnikowski. Indie są dla twórców Malabaru źródłem nieustannych fascynacji – miejscem wyjątkowym, do którego chętnie wracają. O tej sympatii świadczy chociażby nazwa tej teatralnej grupy i tytuł wystawy, którą prezentowali latem w Mazagranie. Varanasi to miasto umarłych – dla Hindusów wymarzone miejsce pochówku i także oczekiwania na śmierć. Tu – jak nigdzie indziej – woda i ogień oczyszczają z grzechów. Ghaty to kamienne schody prowadzące do świętej rzeki – miejsca rytualnej kąpieli, ale też codziennej toalety. Dwa ghaty są od kilkuset lat miejscem kremacji. Ciało zmarłego, namaszczone olejkami, zanurza się w oczyszczającej wodzie, a potem pali na stosie. Płonie przez kilka godzin, a zapach można sobie z łatwością wyobrazić. Odwiedzając wraz z Malabarem te niesamowite miejsca nie możemy zapomnieć, że Teatr stworzony przez Marcina Bartnikowskiego i Marcina Bikowskiego (absolwenta zamojskiego PLSP), wykładowców białostockiej filii Akademii Teatralnej w Warszawie, to teatr formy – teatr, w którym plastyka – zwłaszcza lalka – odgrywa znaczącą rolę. Ten swoisty rekwizyty to także like motive wszystkich podróży – również tych w poszukiwaniu oswojonej śmierci. „Lalka jest żywa i martwa jednocześnie” – mówi Bartnikowski, komentując fotogramy wybrane na wystawę. „To jej paradoks – jak paradoks zmarłych w Toraji, jak żywe oblicz Katriny, jak woda w Gangesie, która jest życiem i śmiercią. Martwa matka z dramatu Witkacego, śmierć Ingmara Bergmana, martwy ojciec z powieści Foera, czy zmarli bohaterowie z „Otella” Szekspira – wszyscy wchłaniali nasze podróżnicze obserwacje. Wszyscy byli ucieleśnieniem podejrzanego paradoksu”.
Śmierć jest pewna, podczas gdy życie wydaje się być wypełnione samymi niepewnościami. Śmierć jest ostateczna, a do tego ma nieograniczoną władzę i niczym nie można jej przekupić. Można próbować ją jedynie oswoić. Według Ars moriendi dobra śmierć może odkupić złe życie. Jak wygląda ta dobra śmierć? Jest odrażająca czy piękna? To są pytania retoryczne i też największe paradoksy naszego życia – cieszmy się więc nim, póki trwa.
Tekst: Izabela Winiewicz-Cybulska
Fotografie: Marcin Bartnikowski i Marcin Bikowski