BWA Galeria Zamojska zaprasza na otwarcie wystawy malarstwa Erwina Sówki “W labiryncie znaczeń”, która odbędzie się w najbliższy piątek, 12 listopada o godz. 17.00.
Obrazy pochodzą z prywatnej kolekcji Macieja Balceraka. Wystawa będzie czynna do 7 stycznia 2022.
Poniżej tekst z katalogu, autor: Zbigniew Chlewiński.
Erwina Sówki ścieżki, drogi, dróżki…
W roku osiemdziesiątych piątych urodzin Artysty
Przyszedłem na świat na strychu obok komina – wyznawał Erwin Sówka. Wydarzyło się to 18 czerwca 1936 roku w Giszowcu, wówczas osiedlu górniczym, dziś dzielnicy Katowic. Dotychczas stoi ten dom przy ulicy Mysłowickiej – murowany, kryty dachówką, z ogródkiem wokół, jak wtedy. Epizod giszowiecki Sówków trwał jeszcze po wojnie, bo po powrocie z Niemiec znów zamieszkali w rodzinnym domu, aż otrzymali wygodniejsze mieszkanie w Nikiszowcu, potem w Janowie i w końcu w Zawodziu – zawsze w obrębie Katowic.
To oczywiste, że młodzieniec z rodziny górniczej podejmuje zatrudnienie w kopalni w wieku kilkunastu lat, wpierw na powierzchni, potem długo pod ziemią. Ale tej pracy nie lubił, może również dlatego, że gdy w 1955 roku wstąpił do amatorskiego koła plastycznego przy macierzystym zakładzie, brak czasu nie pozwalał mu rozwinąć skrzydeł jako artysty, a później męcząca szychta na przodku eksploatowała go fizycznie. Wcześniej w ognisku plastycznym poznawał zasady rysunku, perspektywy, kompozycji. Teraz z kolegami dzielił się opiniami o swoich i ich obrazach, prowadził długie, poważne i kształcące dyskusje o życiu i sztuce. Była to legendarna dziś grupa nazywana „janowską”, z takimi gwiazdami, jak Gawlik, Wróbel, Stolorz, Urbanek, Skulik i in. Wszyscy byli indywidualistami, dlatego po latach każdy zdobył swoją porcję sławy. Z tamtej wybitnej gromadki z czasem pozostał jedynie Erwin Sówka. Ale jako artysta wyemancypował się z grupy dość wcześnie, znacząc swoje dzieła oryginalnością, która sprawia, że jest bezbłędnie rozpoznawalny. Sówka sam robił próby w zakresie technologii materiałów i warsztatu malarskiego. Obowiązek codziennego utrzymania rodziny dzielił z aktywnością artystyczną. Prawdziwej wolności zaznał, gdy przeszedł w 1984 roku na emeryturę. Nastąpiła wtedy istna erupcja twórcza, która utrzymywała się do ostatnich dni.
Ale rodzina była dla Erwina pierwsza. Taką też przedstawiał w swoich wypowiedziach artystycznych na tematy obyczajowe. Kochana i kochająca żona, pani Irmgarda – zawsze przy nim, w domu i na wernisażach; córka i syn i ich dzieci i już wnuki – bliscy, ciepli, troskliwi, wrażliwi na oczekiwania i potrzeby taty i dziadka.
Był na ustach całego Śląska, często pisano o nim i jego sztuce w prasie, pokazywano w telewizji, pytano o opinie, kręcono filmy, robiono wystawy. Żartował, że jest malarzem dyplomowanym, bo wyróżniono go niezliczoną liczbą dyplomów i nagród. Obrazy Erwina Sówki są w muzeach na ekspozycjach stałych, a hasło z jego nazwiskiem figuruje w słynnej światowej encyklopedii sztuki. Zabiegano o jego obecność na uroczystościach i organizowano spotkania ku jego czci. Był szanowany i kochany, postrzegany jako bard śląski i wizjoner o uniwersalnym horyzoncie – pozostaje jako taki w naszej wdzięcznej i szlachetnej pamięci.
Erwin Sówka zmarł 21 stycznia bieżącego roku – odszedł niespodziewanie w czasie panującej światowej zarazy. Spoczął na cmentarzu w Katowicach. W jego ostatniej drodze wziął udział m.in. premier – Prezes Rady Ministrów, a wieniec przysłał Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Artysta nie zdążył uroczyście świętować swoich 85. urodzin. Jubileuszowe wystawy Erwina Sówki w muzeach i galeriach odbywają się w tym roku bez autora podziwianych obrazów.
@
Malarstwo Erwina Sówki ewoluowało w sposób naturalny: od ekspresyjnego w latach sześćdziesiątych XX wieku przez inspirowane kulturą i religią Dalekiego Wschodu w siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, z dużą dozą umownego gestu i pozy przedstawianych postaci, aż do stosunkowo spokojnego – w konwencji sceny teatralnej – malowania w ostatnich dekadach. Sówka przeważnie nie pokazywał sytuacji spójnych formalnie i tematycznie, mieszał wodę z ogniem, jak np. aurę egzotycznej mitologii ze śląskim krajobrazem, co burzyło i fermentowało, a taka postawa artystyczna nie brała się z programu, ale z temperamentu twórcy, który po względnej stabilizacji jednych, spontanicznie wprowadzał nowe motywy. Śląsk na obrazach Erwina Sówki był obecny zawsze: raz rodzajowy i obyczajowy, innym znów razem, szczególnie w końcu lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych, skażony niezdrową cywilizacją i przygnębiający technologicznie, czyli dekadencki i złowróżbny. A wątki biblijne objawiły się w cyklu Genesis o stworzeniu świata i wstrząsającej Apokalipsie św. Jana w końcu lat osiemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych, jakby replika na wcześniejsze wieszczenia i może próba opanowania beznadziejnej sytuacji industrialnego świata staczającego się w otchłań. W początkach tysiąclecia artysta stworzył swego rodzaju męski raj – Kodomię – wyimaginowaną krainę pięknych i nagich dziewcząt, mającą swą rację bytu wyłącznie w męskich marzeniach i pragnieniach.
Prawdą malarstwa Erwina Sówki byłaby rozległa panorama z nałożonych laserunkowo wątków, różnicująca się w ostatnim półwieczu napięciem i stopniem przezroczystości motywów: raz z przewagą personifikacji wzniosłych kategorii w garniturze bóstw hinduskich albo buddyjskich, innym razem z wynaturzoną maszynerią wydobywczą w śląskim pejzażu, w końcu zamykający tę złożoną wizję zastawiony stół weselny i starzyk z fajeczką w harmonijnej scenerii Nikiszowca itp. Sprzężona z tym rozdziałem jest u Sówki postać św. Barbary: w pełnym rynsztunku symbolicznych atrybutów z ortodoksyjnej ikonografii albo w dowolnym umundurowaniu, często przyjmującej figury z obcych tradycji.
@
Niektóre ścieżki, na jakich stawiano Erwina Sówkę, domagają się prostowania. Sam artysta zbyt głośno nie poprawiał swoich komentatorów i interpretatorów, bo przyznawał, że każdy ma prawo widzieć rzeczy po swojemu i takimi je głosić, po drugie Sówka chciał unikać sporów, a nawet konfliktów, do jakich prostowanie ścieżek mogłoby prowadzić, po trzecie wreszcie przyjaźnie przyjmował wszystkie publikacje o sobie, nawet, gdy nieco błądziły wokół niego i jego malarstwa.
Przede wszystkim – prostował – nie był uczniem i następcą Teofila Ociepki. Panowie prawie się nie znali, mijali się podczas pracy, bo ten i tamten zatrudnieni byli w elektrociepłowni kopalni, ponadto Ociepka zupełnie stronił, poza wyjątkowymi okazjami, od malarzy z koła plastycznego. Łatwe skojarzenie zależności młodego adepta sztuki od znanego artysty przenosiło się razem z powszechną wiedzą o zainteresowaniach obu okultyzmem, ale jednocześnie pomijano to, że wówczas mnóstwo Ślązaków o wyższych aspiracjach duchowych szukało kamienia filozoficznego i prawdy w badaniach teozoficznych, co też stało się pewnym znamieniem, jaki legł na uczestnikach koła plastycznego.
Erwin nie lubił określenia „grupa janowska”, bo – mówił – takiej nie było, i sam się nie przyznawał do niej. Nawet wtedy, gdy w latach dwutysięcznych przyjął tytuł honorowego członka Grupy Janowskiej. Nazwa została nadana arbitralnie przez osobę z zewnątrz, która nie próbowała zrekonstruować manifestu artystycznego, stanowiącego ideowe korzenie członków „grupy”. Malarze skupieni w obecnym kole, występując pod sławnym szyldem, otrzymują zaliczkę w postaci porcji niezasłużonej nobilitacji. Ich wielcy prekursorzy na premie, a następnie uznanie, musieli sami zapracować.
Trzecia ścieżka, którą należy wyprostować, to bezpodstawne przypisywanie Erwina Sówki do grona wyznawców wschodnich religii, w szczególności buddyzmu i hinduizmu. A przecież można bardzo prosto w inny sposób wyjaśnić, dlaczego w jego malarstwie wiele egzotycznej atmosfery, azjatyckich stylizacji i gestów – bo są barwne i roztaczają tajemnicze nastroje, wpisywanie takich jakości w treści obrazów zawsze go kusiło. Budował z nich scenerię, uczynił entourage, ubierał jak w garnitur, ukrywał za maską. Oglądający, próbując wydobyć spoza malowidła prawdziwy sens dzieła sztuki, staje przed tajemnicą, w czym właśnie spełnia się sztuka Erwina Sówki: w spotkaniu estetycznym podmiotu w obliczu przedmiotu artystycznego.
Dzisiaj, gdy już Erwin Sówka sam tego zrobić nie może, trzeba być rzecznikiem wielkiej twórczości wspaniałego malarza – wystawiać jego obrazy, wydobywać z różnych magazynów i kolekcji, ścierać się w interpretacjach, prostować ścieżki artystyczne i życiowe. Pokazywać ich doniosłość i bogactwo.
Zbigniew Chlewiński