Gdy szarość zupełnie nietypowej styczniowej aury nie ma dobrego wpływu na nasze samopoczucie, warto poszukać kolorów – znaleźć je gdzieś najbliżej siebie i pozwolić przenieść się na przykład do niezwykle barwnego świata sztuki. Zamojska Galeria BWA daje nam tę możliwość prezentując na przełomie grudnia 2019 i stycznia 2020 wystawę malarstwa Mariana Kędry. Prezentacja nie ma ani filozoficznego, ani literackiego tytułu świadczącego o tym iż nie ma gatunku malarskiego – tematu, który byłby dla artysty odkrywaniem jego prawdy o świecie; nie ma problemu filozoficznego ani estetycznego, który znalazłby się na drodze dochodzenia do prawdy w sztuce. Tytuł wystawy to po prostu „Malarstwo” – i jest to malarstwo szczególne, bo jest dokładnie takie, jak jego autor – pełne pogody, radości, emanujące pozytywną energią.
Marian Jan Kędra to artysta, który w historię zamojskiej sztuki i artystycznej edukacji wpisuje się dużymi literami. Pochodził stąd – z Zamościa, do którego wrócił po studiach artystycznych na Wydziale Ceramiki i Szkła Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, ze specjalizacją Ceramicznego Malarstwa Architektonicznego. Od 1966 roku, do emerytury w 2003 roku pracował w Liceum Plastycznym, którego zresztą był absolwentem, i w którym stworzył szkolną pracownię ceramiczną funkcjonującą do dziś. W szkole, oprócz ceramiki i snycerstwa, uczył rysunku i malarstwa i należał do tych pedagogów, o których po wielu latach nie da się powiedzieć niczego złego – nauczyciel o niezwykle pogodnym usposobieniu i każda zła cecha, jaką można byłoby tu wymienić, zupełnie nie licowała z jego osobowością. Wiem, że takim pozostał w pamięci swoich uczniów.
Wystawa prezentowana w Zamojskiej Galerii jest retrospekcją – pokazuje wszystkie etapy twórczości artysty – twórczości, której chyba nie znamy zbyt dokładnie, bo Marian (znany bardziej jako Marek) Kędra był zbyt skromnym, aby zabiegać o poklask i zaszczyty, a może po prostu nie miał potrzeby pokazywania się na wystawienniczych salonach, wolał tworzyć sztukę „osobistą”- w domowej pracowni (wiem, że tutaj też pisał swoje ikony) – sztukę, którą dopiero teraz możemy w pełni poznać dzięki prywatnym zbiorom Teresy Kędry, żony artysty, także emerytowanej nauczycielki Liceum Plastycznego, o której podobnie jak o jej mężu, nikt z byłych uczniów nie potrafi powiedzieć złego słowa. To dobry moment, żeby o takich ludziach mówić właśnie dziś – w niełatwych czasach, które wypełnia coraz więcej złości i bezinteresownej nienawiści. Patrzę z nostalgią i ogromną sympatią na fotografię Marka Kędry, umieszczoną w minikatalogu wystawy – może nieprzypadkowo wybrano tę, na której artysta i pedagog ma fizjonomię dobrodusznego świętego Mikołaja?
O konieczności pełnego zinwentaryzowania obrazów Marka Kędry rozmawiałam kilkakrotnie z Andrzejem Kędziorą, który dba szczególnie o to, by w tworzonej od wielu lat Zamościopedii niczego nie pominąć, zwłaszcza w dziale poświęconym zamojskiej sztuce. Wiem też, że jeszcze za życia artysty autor Zamościopedii chciał udokumentować wszystkie jego prace. Udało się to ostatecznie dwa lata po śmierci Kędry – w 2016 roku Andrzej Kędziora sfotografował blisko 230 obrazów (!) i cały czas nosił się z myślą szerszej prezentacji tej bogatej twórczości. Stało się to właśnie teraz. Pokazywane w Galerii prace to zaledwie niewielka część, ale mimo to tworzy ona w miarę pełny obraz malarskiej działalności Mariana Kędry, rezygnującej z wszelkich nowoczesnych „izmów”, typowych dla sztuki przełomu naszego stulecia.
Po raz pierwszy zobaczyłam obrazy Kędry na wystawie Zamojskiego Środowiska Plastycznego w BWA w 1991 roku. Urzekały nastrojem postimpresjonistycznego koloryzmu. Już wtedy zastanawiała mnie krótka katalogowa notka biograficzna, która zawierała lakoniczną informację o udziale artysty w plenerach i wystawach. Kędra nie pokazywał się często (prawie wcale?). W katalogu wystawy „Absolwenci Państwowego Liceum Plastycznego”, zorganizowanej w 1995 roku w związku z jubileuszem 50-lecia szkoły, znajduje się „Zamojskie podwórko” z 1957 roku (obraz jest teraz na wystawie w Galerii) – trochę nostalgiczne i „niekolorowe” może dlatego, że tak właśnie w połowie ubiegłego stulecia wyglądała architektura Starego Miasta. Czysty realizm nigdy nie był jednak w sferze zainteresowań artysty. Chyba od początku wolał tę „zabawę kolorem”, z którego możliwości korzystał w pełni, ciągle malując akty, martwe natury i pejzaże.
Niewielki – ale bardzo dobry – akt, malowany szerokimi i skłębionymi pociągnięciami pędzla, wyłaniający się z tła emanującego gradacją różu (dziś wyróżnia się na wystawie obok czterech innych podobnych kompozycji) trafił na Letni Przegląd Plastyki Zamojskiej w 2014 roku. Tamtego lata życie artysty powoli osiągało finał, przegrywając z długą i nieuleczalną chorobą, by ostatecznie zamknąć rozdział 14 października – akurat w Dniu Nauczyciela.
Na wystawie malarstwa w Zamojskiej Galerii BWA każdy obraz Mariana Kędry można analizować osobno, zastanawiając się, co tak naprawdę podoba nam się najbardziej, a jest tu w czym wybierać – od ogromnych martwych natur po miniaturowe pejzaże, w których artysta może nieświadomie zbliżył się ku abstrakcji – od płynnej linii aktu po migotliwość i przejrzystość martwych natur – od kolorystycznej wibracji po szeroki niemal monochromatyczny impast skubizowanego, miejskiego pejzażu. Uroku dodaje oprawa – w kilku przypadkach dobra snycerska robota warsztatów szkolnych.
Kędra czerpał niewątpliwie z osiągnięć klasyków. Nie można oprzeć się skojarzeniom z malarstwem Paula Cezanne’a czy Józefa Pankiewicza; gdzieniegdzie motyw będący reinterpretacją „małych Holendrów”, zegar jak z obrazu Chagalla, postać w akcie trochę jak z Waliszewskiego, gdzieś w tle akt Modiglianiego. Ale to malarstwo to przede wszystkim zupełnie indywidualne pogrążenie się w kolorze – jak powiedziałby Jan Cybis, nasz wielki kolorysta – to „rozstrzyganie płócien” po prostu „po malarsku”, a to sprawia, że doskonale czujemy tę sztukę będącą tak zwyczajnie okiem duszy artysty.
Teraz właśnie – 10 stycznia – Marian Kędra skończyłby osiemdziesiąt jeden lat. Mógł namalować jeszcze wiele, ale niestety – przeszedł już do historii. Może więc czas na przygotowanie monografii artysty – pora uporządkowania obrazów, które na wystawie nie mają podpisów-tytułów, bo autor wydawał się nie przywiązywać do tego większej wagi. Może nie miał świadomości, że jego droga twórcza okaże się tak konsekwentną, a najlepiej widać to właśnie teraz.
Jak malarstwo nauczyciela, który staje się dziś historią szkoły, odbiera pokolenie najmłodszych adeptów sztuki? „Niesamowita zabawa kolorami, a łącząc wiele barw przeciwstawnych malarz osiąga efekt kontrastu, co sprawia, że odbiorca nie może oderwać wzroku od dzieła” – mówi Oliwia z klasy I zamojskiego PLSP, a Emilka dodaje: „obrazy przyciągają wzrok tak jakby swoją odmiennością rywalizowały o naszą uwagę, roztaczając wokół siebie aurę radości” – i niech ta aura w nas pozostanie, bo to niewątpliwie największa zasługa tego malarstwa.
Izabela Winiewicz-Cybulska
Fotografie: Janusz Zimon