Dla niego „sztuka nie jest dla estetycznego piękna” – jest „dla refleksji” i przede wszystkim jest zabawą. Mówi też, że bez sztuki nie potrafi żyć. Ma Zamość swojego „Nikifora” albo „Monsiela”, którego obecność w staromiejskim pejzażu to jedyna w swoim rodzaju promocja miasta. Przez całe lato można kupić oryginalną grafikę od samego autora, który skończył właśnie swój kolejny sezon. Teraz namiastkę jego twórczości oglądamy w artystycznej kafejce „Mazagran”, usytuowanej w sąsiedztwie synagogi. To miejsce, które oprócz dobrej kawy proponuje także odrobinę sztuki. Październikowa wystawa grafiki Arkadiusza Burdy jest czterdziestą, a więc jubileuszową prezentacją – niewielką, bo miejsca tu mało, ale przez swą kameralność wnętrze zyskuje niepowtarzalny klimat.
Arek od lat ma swoje stałe miejsce na Rynku Wielkim, nieopodal kamienicy Moranda. Latem można tu zobaczyć jak twórca – w asyście turystów – „wycina”kolejne linorytowe matryce. Mówi, że zaraził się legendą Paryża, bo kiedyś spędzał tam kilka tygodni, wplatając się w tłum artystów na Place du Tertre. Teraz już nie podróżuje – wybrał dla siebie chyba już na stałe jeden z najpiękniejszych placów (rynków) Europy w swoim rodzinnym mieście.
Arkadiusz Burda to artysta naiwny, choć wielu nie zgadza się z nazywaniem go w ogóle „artystą”. Jego sztuka pozostaje gdzieś na marginesie tej, którą tworzą zamojscy plastycy. To artysta „nieuczony”, unikający obszernej narracji i skomplikowanej symboliki. Sztuka, którą tworzy jest bardzo osobista, wymykająca się prostym klasyfikacjom – sztuka tworzona po prostu z potrzeby serca, z chęci dzielenia się swoją wiedzą o otaczającym świecie, który na obrazach staje się trochę onirycznym i irrealnym. Dzięki swoistej prostocie i doborze motywów artysta jest łatwo rozpoznawalnym i to zarówno w pracach malarskich, jak i w graficznych – w linorytach, w których teraz się specjalizuje. Malarstwa ostatnio nie pokazuje (mówi, że „na chwilę pozbawił się koloru”), ale wiem, że nadal tworzy obrazy zwłaszcza w czasie od jesieni do wiosny, gdy nie ma go na Rynku. Odbitka graficzna, choć jest jedynie w neutralnych barwach czerni i bieli, ma – zdaniem autora – o wiele silniejszy przekaz niż barwny obraz, bo uruchamia wyobraźnię, a nawet potrafi skłonić do refleksji. Arek tworzy niezależnie od cudzych wzorów, choć w pracach malarskich, które można oglądać stale w wirtualnej galerii autorskiej, widzę kubistyczne uproszczenia czytelne zwłaszcza w zdeformowanych twarzach. Niektóre obrazy mogą nasuwać również jednoznaczne skojarzenia z Markiem Chagallem – wybitnym artystą pochodzenia żydowskiego, znanym z obrazów ilustrujących świat własnej wyobraźni, w którym podobnie jak u Arka postacie „fruwały po niebie” – a to „fruwanie” znaczy w języku jidisz podobno tyle samo, co „dać ponieść się fantazji”. Obaj twórcy odbierają więc świat niemal tak samo i przepuszczając jego obraz przez filtr własnej wyobraźni, nie stosują się do zasad klasycznej, linearnej perspektywy, wyzbywają się anatomicznej poprawności postaci, a te – pozbawione praw ciążenia – unoszą się nad miastem – Witebskiem albo Zamościem.
Uproszczona forma, zmieniona skala wielkości i proste środki artystycznego wyrazu przy powtarzających się motywach postaci ze skrzydłami, fantazyjnych ślimaków czy kotów (sporo ich na zamojskich podwórkach) to poetycki świat artysty, w którym nie brakuje odniesień do rzeczywistości. To taka „nierzeczywistość” trochę realna z ulicznymi grajkami, pijakami i żebrakami – z postaciami skrywającym się gdzieś w cieniu arkad nieopodal ratusza. Najwięcej jest tu jednak ludzi ze skrzydłami i nie są to podobno anioły, choć odbiorca tej sztuki może odczytać obraz także w religijnym kontekście. Arek mówi, że to ludzie, którym wyrosną skrzydła wtedy, gdy poczują, że zbliża się czas Mesjasza, na który wszyscy czekamy – według żydowskiej tradycji czas pokoju i harmonii. To motyw zaczerpnięty z jednego z „Opowiadań chasydzkich i ludowych” Icchoka Lejbusza Pereca, urodzonego w Zamościu żydowskiego pisarza, jednego z najważniejszych twórców literatury jidisz. Inspiracje Perecem mogę też wytłumaczyć patrząc na inne obrazy z powtarzającym się motywem kota. „Lag baomer” to nazwa żydowskiego święta – to dzień między Paschą a świętem Szawuot, w którym można weselić się, bo upamiętnia on czas ustania zarazy panującej w kraju – pisze Perec: w dniu Lag baomer zaczyna się okres kąpieli w rzece, a woda wymaga co roku ofiary ludzkiej – dodaje. Wodę można jednak oszukać i zamiast człowieka złożyć w ofierze kota. Sporo tych sympatycznych zwierzaków na obrazach i może nie są to motywy przypadkowe, a koty przechadzające się właśnie ulicą Pereca, między synagogą a „Mazagranem”, to kolejne wcielenie tych, które akurat spóźniły się na żydowskie święto. Nasuwa mi się tu jeszcze cytat z Pereca – być może dlatego, że można odnieść go do naszej rzeczywistości: „każda epidemia musi się kiedyś skończyć. Antysemityzm, fanatyzm, spirytyzm to też epidemie, które kiedyś znajdą swój koniec”.
Dziwny jest ten świat Arkadiusza Burdy – taki w klimacie poetyckiego Zamościa, którego „kawałek” zabierają turyści nabywający oryginalne odbitki graficzne, powstające w cieniu renesansowych arkad, w bliskim sąsiedztwie ratusza. Trochę inny jego obraz odnajdziemy w literackiej twórczości artysty – tu świat wydaje się mniej „poetycki” i jest niezależny od malarskich wizji (tak mówi o nim też sam twórca). Jest pełen często smutnych osobistych wątków i odniesień. Dziwny świat rodzi się z zadumy nad dziwami rzeczywistości, a może też z tęsknoty za tym lepszym, w którym chcielibyśmy się znaleźć? Dlatego sztuka jest czasem drogą ucieczki do tego lepszego, w którym szczęśliwym ludziom rosną skrzydła po to, aby mogli unieść się w powietrzu i zatopić gdzieś w obłokach.
Izabela Winiewicz- Cybulska