Umiera małe serce. Bez operacji Franio nie dożyje dorosłości… Potrzeba aż 5 mln zł!

0
1250
fot. siepomaga.pl

Franio Rusielewicz urodził się ze skrajną postacią wady serca. Ma już za sobą bardzo ciężką operację i dramatyczną walkę o życie. Niestety jego serce wciąż jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Bez kolejnej operacji ten 3-letni chłopczyk nie dożyje dorosłości… Żaden ośrodek kardiochirurgiczny w Europie nie może już pomóc Franiowi. Został profesor Hanley i szpital w Stanford w USA – ten sam, w którym szansę na życie dostały inne polskie dzieci o chorych sercach – Julka, Emil, Antoś, Weronika… Franuś może być wśród nich! Koszt operacji jest jednak ogromny. Potrzebne jest aż 5 milionów złotych! Bez naszej pomocy rodzinie Frania nie uda się zebrać tej kwoty. Na stronie siepomaga.pl prowadzona jest zbiórka pieniędzy na ten cel.

Franuś ma wrodzoną wadę serca – zrośnięcie pnia płucnego z ubytkiem przegrody międzykomorowej i naczyniami krążenia obocznego… Anatomia możliwa z najgorszych, wada nieoperacyjna…

Nasz świat legł w gruzach. To były straszne chwile, pełne ogromnej rozpaczy – trzymać synka na rękach i wiedzieć, że nikt nie daje mu szans, a nam nadziei… Nie myśleliśmy o tym, jaki Franuś będzie, gdy dorośnie, ale o tym, czy przeżyje… Zamiast szczęścia z życia naszego dziecka był tylko strach, czy zaraz nie nastąpi śmierć. Tak bardzo się o niego baliśmy. – opowiada Barbara Grabik- Rusielewicz, mama Frania.

Po ratunek dla synka wyjechaliśmy do Włoch – w miejsce, w które odesłali nas lekarze z Polski. Tam w szpitalu w Rzymie operuje profesor Carotti, znany kardiochirurg, który podjął się leczenia Franka. Operacja była refundowana przez NFZ ze względu na brak możliwości leczenia synka w kraju. Trwała 12 godzin i miała być całkowitą korektą serca, szczęśliwym zakończeniem historii Frania. Powiodła się. W styczniu wróciliśmy do Rzymu celem poszerzenia naczyń płucnych. Znów dobre wieści – powiedziano nam, że zabieg odbył się bez powikłań. Niestety, prawda była inna… 

Niepokoiło nas to, że Franuś jest słaby, szary na twarzy… Ten kolor popiołu był symptomem, że dzieje się coś złego. Pojechaliśmy na echo serca w Polsce… Tam okazało się, że zabieg nic nie poprawił, że znów jest źle. Wylądowaliśmy w szpitalu w Katowicach, gdzie Franuś miał mieć znów poszerzone naczynia płucne. Czekaliśmy na wieści, nie spodziewając się, że nie będą złe, tylko tragiczne… Po trzech godzinach zabiegu przyszedł lekarz. Powiedział nam, że nasze dziecko ma sprawne tylko jedno płuco, że serce jest bardzo przeciążone, że niestety nic nie zrobił i zrobić nie może. W Rzymie doszło do powikłania, co zostało przed nami zatajone. Czuliśmy się oszukani. To, co miało być naprawione, okazało się zupełnie zniszczone…

Zarówno w Polsce, jak i Rzymie uznano, że Franek nie może już być operowany, że nie ma jak go ratować. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Powrócił też strach, ten najgorszy na świecie – o życie  dziecka… W takim stanie, w jakim jest teraz, nasz synek nie dożyje dorosłości. Franuś rośnie, a jego serce w pewnym momencie nie da już rady pompować krwi. Włóknieniu ulegną płuca… Wtedy dla naszego synka zostanie tylko jedna droga – jednoczesny przeszczep serca i płuc… Dla małych dzieci organów do przeszczepu praktycznie nie ma. Brak leczenia to dla Frania wyrok śmierci. Bez ratunku nasz synek któregoś dnia po prostu się udusi… – dodaje kobieta.

Jedyna nadzieja jest za oceanem, w profesorze Hanleyu, który ratuje małe serca, którym nikt inny nie daje szans…

Ośrodek w Stanford napisał nam, że Franek jest dla nich kandydatem do operacji. – mówi mama chłopca – Muszą jednak dokładnie go zbadać. Jeśli okaże się, że synek dostanie kwalifikację, na co liczymy, profesor od razu wykona operację. Franuś dostanie szansę na życie! Koszt jest jednak ogromny… Zera wirują przed oczami – kilka milionów złotych! To nasza nadzieja na życie naszego dziecka. Nasza szansa, jedyna, jaką mamy, by Franio żył, by dorósł i został z nami.

Franio wraz z rodzicami mieszka Warszawie, ale jego mama pochodzi z naszego regionu. Wychowała się w Werbkowicach – tam mieszkają i pracują jej rodzice, a dziadkowie Frania. Babcia Frania Urszula Grabik jest lekarzem rodzinnym, pracującym od 30 kilku lat w Werbkowicach. Pomogła niejednej osobie. Mój tata – dziadek Frania – Marian Grabik, dwukrotnie był Starostą Powiatu Hrubieszowskiego. 25 lat temu był też dyrektorem PZZ Werbkowice. To ludzie mocno związani z regionem.

Ja, jeżdżąc do Werbkowic, czuję się nad Huczwą – jak w domu. W Warszawie jestem tylko „słoikiem”. – podkreśla mama Frania – Do tej pory radziliśmy sobie sami finansowo, ale 5 milionów złotych – to cena zaporowa dla każdego. Niektórzy mieszkańcy powiatu hrubieszowskiego i gminy Werbkowice też włączyli się w pomoc. Zwracam się z ogromną prośbą o wsparcie zbiórki na operację mojego synka. Z góry dziękuję za każdą okazaną pomoc. – dodaje kobieta.
Jeśli nie zdobędziemy tych pieniędzy, życie naszego synka będzie gasło jak płomyk na wietrze, by w końcu na zawsze zniknąć. Któregoś dnia serce Frania po prostu przestanie bić. Nie możemy do tego dopuścić! Klinika wyznaczy termin, gdy tylko pasek zbiórki pokaże 100%… Nie mamy czasu do stracenia, dlatego błagamy o ratunek!” – proszą zrozpaczeni rodzice Frania.
Zbiórka pieniędzy na operację Frania prowadzona jest na stronie siepomaga.pl. Aby wesprzeć zbiórkę kliknij TUTAJ

 

Poprzedni artykułZAMOŚĆ: Sportowcu, sięgnij po miejskie stypendium.
Następny artykułWypadek w Sitańcu
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments