„Szarpnę się na artystę” – napisał Arkadiusz Burda – malarz i poeta”
W potocznych poglądach na sztukę istnieje przekonanie, że jedną z jej funkcji jest dostarczanie wiedzy o świecie. Stali bywalcy salonów i galerii, nie będący znawcami sztuki i koneserami w pełnym znaczeniu tego słowa, zwykle zwracają uwagę na aspekt dekoracyjny, starając się wyobrazić dzieło na ścianie w swoim salonie czy w schludnie urządzonym przytulnym pokoju, w którym spędzają większość wolnego czasu. Sztuka dostarcza różnorakich przeżyć, tworzona jest w wielu technikach, porusza rozmaite tematy. Takie filozoficzne rozważania wokół tej dziedziny artystycznej działalności można snuć w nieskończoność, zahaczając o estetykę czy psychologię widzenia, nie zapominając, że sztuka to dla wielu także lokata kapitału. Podobnie rzecz się ma z miejscami, w których sztukę podziwiamy. Są zarówno prestiżowe galerie i salony jak i miejsca na przykład w galeriach handlowych tak pomyślane, aby malarstwo było bliżej nas; także ulica czy plac, to przestrzeń od lat przypisywana artystom. Uroczyste otwarcie wystawy to wernisaż (nazwa od werniksu, którego używano kończąc obraz tuż przed publicznym jego pokazem). Jesteśmy oficjalnie zapraszani, czasem przychodzimy dlatego, że „należy się pokazać” albo z ciekawości, bo interesuje nas malarstwo no i oczywiście lubimy też artystę. Sztuka na szczeście traci powoli swój oficjalny „odświętny” charakter i stara się być jest coraz bliżej widza.
Każda sztuka jest niepowtarzalną, choć powielają się tematy czy techniki. Może być dla odbiorcy wyjątkową ze względu na osobę twórcy, który jest znanym artystą (z dyplomem uczelni artystycznej) bądź amatorem, dla którego malarstwo nie jest zawodem lecz pasją – celem i sensem życia. Dla widzów najważniejsze jest jednak to, aby w sztuce bez względu na to kto ją tworzy, odnaleźć „coś” dla siebie. Znawcy szukają z reguły tego, dzięki czemu sztukę mogą po prostu „zaszufladkować”. My szukamy estetycznych przeżyć, czasem mocnych doznań.
Przyzwyczailiśmy się, że obrazy współczesne oglądamy przeważnie w galeriach, których wciąż przybywa. W obrębie zamojskiego Rynku Wielkiego, będącego od wieków wizytówką naszego miasta, pojawiła się ostatnio nowa galeria „Kreatywni – Galeria Twórcza”(Rynek Wielki 8). Jeszcze do niedawna można było obejrzeć tu wystawę Arkadiusza Burdy, której lutowy wernisaż – bez zwyczajowej „etykiety” i przy radosnym akompaniamencie akordeonu – wskazywał, że ta ekspozycja może być inna niż wszystkie, bo bohater wydaje się być artystą niepospolitym – takim, kórego nie da się zaszufladkować, nawet jeśli w jego malarstwie niektórzy czuli sporo z Chagalla czy Modigilianiego.
Nie pamiętam artysty z wystaw środowiskowych ani żadnych innych prezentacji. Sięgam więc do Internetu – nieocenionego dziś źródła wszelkiej wiedzy. Znajduję Galerię Autorską – Mm. Oglądam prace, które tak jak te na wystawie, emanują prostotą, kolorem i radością życia; czytam wiersze artysty. W jego CV jest niemały dorobek – obrazy, grafiki…, wystawy w kraju i za granicą, konkursy, wyróżnienia…, wiersze – w 2015 wydał ich drugi tomik. To człowiek o wielu talentach, skromny i chyba umiejący cieszyć się życiem, co wyraźnie sugeruje jego twórczość.
„Zachwyca mnie
odcisk klocka drzeworytniczego
tych trzydzieści sześć
widoków
na górę
Fudżi
(…)
Zachwycają
jazzowe frazy
bebop z początku lat
czterdziestych…”
Owoce swej plastycznej i literackiej działalności Arkadiusz Burda zaprezentował w nowej zamojskiej galerii u „Kreatywnych”, gdzie pokazał chyba kilkaset prac
w różnych formatach i technikach. Jest zamościaninem. Urodził się w 1970 roku i choć zajmuje się sztuką, którą interesuje się od dziecka, nigdy nie zdecydował się na artystyczną edukację. Maluje obrazy w technice olejnej, temperowej i akrylowej. Robi grafiki – kolorowe i czarno-białe linoryty, projektuje ekslibrisy i nawet tworzy miniatury na podstawkach pod piwo. To taki „prymitywista – naiwista”. Określenie nie ma -broń Boże – charakteru pejoratywnego, bo ten słownikowy termin funkcjonuje w leksykonach sztuki już od bardzo dawna. To określenie malarzy „samouków” tworzących z potrzeby serca, w izolacji od wszelkich szkół i tendencji. Ich odmienne widzenie świata – świeżość spojrzenia i poetycki czar – inspirowały na przykład surrealistów i malarzy z kręgu realizmu magicznego.
Arkadiusz Burda nigdy nie wszedł na akademicką drogę nie chcąc ulegać kanonom, tendencjom czy schematom.Tworzy rzeczywiście z potrzeby serca i to się czuje, a jego sztuka – nie będąc zawodem – staje się autentyczną – prawdziwą życiową pasją. Sposób postrzegania świata przez Burdę kojarzy się jednoznacznie z dziecięcą wizją, bo tylko dziecko postrzega świat tak pogodnym i wielobarwnym. Mnóstwo aniołów, roześmiane słońce, twarze o dużych oczach, wokoło rośliny i kwiaty, proste budowle – nawet pełne prostoty zamojskie kamienice z podcieniami. Ulotność, zmysłowość i radość życia, czasem erotyczne wątki – takimi obrazami można się otaczać, bo nie ma potrzeby zmuszać się do głębokich analiz, szukać ukrytrych znaczeń, symboli czy literackich treści. Nawet akwarelowy „Wisielec” nie budzi grozy, a człowiek-ślimak… czy to może sam artysta, który próbuje czasem schować się do własnej skorupy jeśli w jego rzeczywistości zabraknie kolorów? Arkadiusz przenosi na płótno swoje wnętrze, świat własnych przeżyć, słusznie abstrahując od wątków drastycznych i dramatycznych (tych mamy w dzisiejszym świecie zdecydowanie za dużo). Własne emocje można wyrażać w różnorodny sposób, chętnie dzieląc się radością życia.
Rzeczywistość malarska Arkadiusza Burdy ma wiele estetycznych walorów. Akceptujemy ją z łatwością nawet bez tej klasycznej, tradycyjnej, wystudiowanej perspektywy i realizmu postrzegania. To świat, w którym zawsze jest człowiek, malowany żywiołowo, budowany wyrazistym konturem za pomocą prostych płaszczyzn wypełniających całą powierzchnię obrazu. Zdeformowane sylwetki osadzone są w malarskiej rzeczywistości pozbawionej niepokoju, przesyconej poetycką aurą. Czarno-biała ornamentyka wypełnia także całą przestrzeń graficznych kompozycji pokazując, że artysta potrafi bawić się nie tylko kolorem, ale też linią. Mimo że sztuka ta wydaje się być wolną od schematów i konwencji, można dopatrzeć się w niej elementów znanych z klasyków malarstwa. Sposób pokazywania niektórych twarzy (na jednej płaszczyźnie ale widzianych jednocześnie z dwóch stron) nasuwa skojarzenie z kubizmem, a kluazonistyczny kontur przywodzi na myśl świat z płócien fowistów i ekspresjonistów – podobnie jak skłonność do deformacji. Ale i tak stylistyka prac Arkadiusza Burdy jest niepowtarzalną i co najważniejsze – rozpoznawalną. Nie ma więc potrzeby szukania inspiracji u klasyków sztuki, bo największą inspiracją jest dla malarza „dziś” postrzegane przez pryzmat własnej fantazji i wyobraźni.
Jestem pewna, że liczba zwolenników malarstwa Arkadiusza Burdy będzie powiększać się, bo dla swoich obrazów nie szuka on miejsca w wielkich galeriach – najlepiej czuje się z nimi wśród ludzi. Tworzenie na oczach widzów (jak kiedyś Utrillo czy Nikifor) na zamojskim Rynku, to ważny element artystycznej kreacji malarza, który już wpisał się w nasz staromiejski pejzaż. Sztuka dziś łamie wszelkie granice, a tworzenie w asyście publiczności w obrębie zabytkowej architektury, to swoisty performans, który jeszcze wyraźniej podkreśla koloryt Zamościa i może przez to „prowincncjohnalne miasteczko” stanie się coraz wyraźniejszym barwnym punktem na kulturalnej mapie Polski.
„Kiedyś liczba wróbli
nie zmniejszała się gwałtownie
jak ilość mieszkańców
prowincjonalne miasteczko
mały punkcik na mapie…”
Izabela Winiewicz-Cybulska
(fragmenty z wierszy Arkadiusza Burdy)