ŚMIERĆ HRABIEGO ALEKSANDRA SZEPTYCKIEGO
Kto pierwszy w gminie Łabunie podpisał volkslistę, dzisiaj trudno ustalić. Głownie z tej przyczyny, że okupant w pierwszym okresie swego polowania za fojdojciami – jak mawiał lud – czynił to dość dyskretnie, zaś ci, którzy dali się przerobić na Niemców za Hitlera kiełbasę, też fakt ten – przynajmniej do czasu – starali się utrzymać w tajemnicy. Widać nikt z tych zaprzańców wyczynu swojego nie uważał za bohaterski, raczej za sprawę wstydliwą wobec środowiska, woleli kryć się mniemając, że świecąc Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek, jakoś szczęśliwie przetrwają do końca wojny.
Za to prawie w stu procentach pewności da się ustalić, kto pierwszy stanowczo powiedział: Nie! Był nim Aleksander hrabia Szeptycki – właściciel dóbr Łabunie.
Po wycofaniu się bolszewików za Bug i po powrocie do Zamościa 8 października 1939 r. Niemców, hrabią Aleksandrem. staruszkiem liczącym sobie wówczas lat około 74. zainteresowali się Niemcy. Widać bardzo im był potrzebny, bo przez całą zimę 1939/40 bawili się hrabią szukając sposobów, żeby go podejść. zjednać – przerobić na własne kopyto. W końcu wysłali doń jednego z kupionych już panów braci z propozycją podpisania volkslisty. Gdy waszmość ujawnił z czym przybywa, stary pan hrabia stanowczo i jasno powiedział: Nigdy to się nie stanie. Choćbyśmy mieli stracić wszystko, nikt z mojego rodu nie wyprze się Polski. Nie splamimy honoru Polaka, choćby przyszło nam zapłacić życiem!
Na hitlerowskiego sługusa popatrzył z pogardą, mówiąc krótko: Precz! Służbie rozkazał nieproszonego, natrętnego gościa odprowadzić do drzwi i nigdy więcej nie wpuszczać.
Od tej pory – opowiadała mi śp. matka Maria Azaria z łabuńskiego klasztoru sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi, moja piastunka z hrabiowskiej ochronki – starszy pan hrabia wiedział, że dni jego spokoju są policzone, że Niemcy przygotowują zemstę. Dalej – swoim zwyczajem – chodził do sióstr zakonnych (do starego pałacu, w pięknym parku) na poranną Mszę św. Codziennie przystępował do Komunii św. Był – jak zwykle – spokojny, opanowany, skupiony, tylko teraz po tej ostatniej rozmowie z nieproszonym gościem, jakiś bardziej wpatrzony w siebie.
19 czerwca 1940 r. – wspomina Stanisława Kuc, z domu Dubik, naoczny świadek aresztowania starszego pana – gdy hrabia Aleksander uczestniczył we Mszy św., odprawianej o godzinie 7. przez klasztornego kapelana łabuńskich „mateczek” ks. kan. Władysława Kamińskiego (Sybirak, długoletni duszpasterz Polaków zesłanych przez cara na Sybir), przed klasztor sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi zajechała czarna limuzyna. Wysiadający z niej dwaj niemieccy oficerowie w zielonych mundurach, skierowali się prosto do klasztornej kaplicy. Tu jednej z „mateczek”- znającej język niemiecki – oznajmili, że przyjechali po hrabiego Aleksandra. Wiedzieli, że hrabia uczestniczy we Mszy św., Nie byli natarczywi; nie przerwali hrabiemu modłów, a modlił się żarliwie usługując jako ministrant, ks. celebransowi. Pod koniec Mszy św. „mateczka”, z którą rozmawiali Niemcy, podeszła do hrabiego ze smutną wiadomością. Hrabia przyjął Komunię św., przeżegnał się i powolnym krokiem, tym razem ze spuszczoną głową, wyszedł z kaplicy. Czekający nań oficerowie niemieccy wzięli go pod pachy zaprowadzili do czarnej limuzyny i odjechali w kierunku Zamościa. Był piękny, słoneczny dzień.
Cel podróży znali jedynie oprawcy: zamojska Rotunda – znana dzisiaj jako symbol martyrologii ludności Zamojszczyzny.
Gdy za czarną limuzyną zemknęły się ciężkie drzwi Rotundy, rozkazano hrabiemu wysiąść i biec wkoło okrągłego dziedzińca. Odmówił wykonania rozkazu. Wtedy jeden z siepaczy, oficer gestapo, popchnął staruszka zamierzając się nahajką. Hrabia zachwiał się, ale nie upadł, a wyprostowawszy się wymierzył oprawcy policzek, mówiąc doń po niemiecku: Ośmieliłeś się uderzyć polskiego grafa!… Zachwiał się i padł na dziedziniec, powalony atakiem serca. A cierpiał na anginę pectoris. I tak to w Łabuniach pierwszy z Polaków, który powiedział okupantowi stanowcze Nie!, stał się pierwszą śmiertelną ofiarą zamojskiej Rotundy.
Działo się to na oczach innych aresztowanych i umieszczonych w Rotundzie rodaków, znających język niemiecki. Oni to później, niektórzy przeżywszy Majdanek czy Oświęcim, przekazali potomnym prawdę o ostatnich chwilach właściciela dóbr Łabunie – starego pana hrabiego – Aleksandra Szeptyckiego.
W tekście Fanatischer Pole (Przegląd Narodowy nr 14/15, z r. 1991) napisałem, że ciało wydało gestapo „młodemu panu hrabiemu” – Janowi Kazimierzowi. Było to powtórzenie zasłyszanej opinii ludzi z kręgu łabuńskiego dworu. Jan Kazimierz Szeptycki sprostował to przekłamanie w liście do mnie z dnia 15 października 1991 r. – pisząc: Muszę sprostować pewien szczegół dotyczący pochówku mego Ojca. Nie było żadnej zgody na wydanie ciała mego Ojca przez gestapo. Po jego zgonie w Rotundzie gestapowcy zatrzymali wóz chłopski przejeżdżający obok, kazali na niego załadować zwłoki mego Ojca I tak przykryte słomą zostały przewiezione do kostnicy szpitala zamojskiego. Tam rozpoznał te zwłoki jeden z lekarzy szpitala, znajdując wszytą w ubranie krawiecką etykietkę z nazwiskiem mego Ojca. Dalej rozpoznały je także siostry Franciszkanki, które wtedy pracowały w szpitalu. Nie było żadnych pozwoleń gestapo – a po prostu p. Rojowski z Łabuń księgowy majątku i nasz wielki przyjaciel, posłał trumnę dębową, zrobioną w warsztacie [Jana} Semczuka w Łabuniach, końmi do Zamościa i tam po złożeniu do niej zwłok – przewieziono ja do klasztoru w Łabuniach. W dniu aresztowania Ojca nie byłem w Łabuniach, bowiem w tym czasie wyjechałem na parę dni do mojej żony i dzieci w okolice Jarosławia. Tam zawiadomiony przez p. Rojowskiego o śmierci Ojca – natychmiast okólnymi drogami wróciłem do Łabuń, by uczestniczyć w pogrzebie. Musiałem się szybko i dyskretnie zwijać – bowiem byłem także na liście tych, których gestapo miało aresztować w dniu 19 czerwca 1940 r.
Hrabia Aleksander pochowany został w starym, pięknym, wiekowym parku – na cmentarzu zakonnym i rodziny Szeptyckich w Łabuniach. Na pogrzebie byłem z moim ojcem, Józefem – gajowym jaśnie pana hrabiego. Była piękna pogoda, dużo zieleni i kwiatów, mrowie ludzi! I to nic tylko służby dworskiej (dworaków). Rozeszła się bowiem wieść, dlaczego zginął stary pan hrabia. ludziany pan i gorący Polonus! Dobry gospodarz! Dotrzymał słowa płacąc za wierność Najjaśniejszej Rzeczypospolitej najwyższą cenę!
Za co najeźdźca niemiecki tak konkretnie mógł poprzysiąc krwawą zemstę na hr. Aleksandrze?
No, bo samo powiedzenie, że za sprawy patriotyczne, to brzmi wysoko, ale nie załatwia wszystkiego i właśnie stawia pytanie o konkrety. Było to m.in. honorowe prezesostwo Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Wiejskiej Koło przy parafii Łabunie, czynne popieranie Związku Strzeleckiego „Strzelec” i Ligi Ochrony Przeciwpowietrznej Państwa, gdzie był we władzach. To on przekazał kawal gruntu pod strzelnicę dla młodzieży „Strzelca”, usytuowaną między Łabuniami a Wólką Łabuńską, by się zaprawiała w wojskowym rzemiośle. On popierał wychowywanie młodzieży w wierze ojców i w służbie Ojczyźnie – aż do ofiary najwyższej, tj. do złożenia ofiary całopalenia z życia na ołtarzu Ojczyzny. Może ktoś powiedzieć, że było to wychowanie romantyczne, ale ono w pełni zdało egzamin podczas II wojny światowej – szczególnie, gdy ta młodzież zmuszona była do chwycenia za broń podczas Ludowego Powstania Zamojskiego lat 1942-1943, dając niemieckiemu okupantowi krwawą odpowiedź za wysiedlane, pacyfikowane i palone wsie, za bezpardonowe mordowanie niewinnych rodaków, w pełni realizując zawołanie ojców Bóg, Honor i Ojczyzna. To ten testament pana hrabiego rozwścieczył niemieckiego najeźdźcę!
Fot. Dzięki uprzejmości Fundacji Rodu Szeptyckich
Lucjan Momot
(Autor zmarł w 2014 roku, tekst [fragment większej całości] przekazany do Biblioteki Publicznej Gminy Łabunie przez Kazimierę Marcińczak-Momot, wdowę).