To znów się zaczęło – niemal jednocześnie z wygaśnięciem ostatniego znicza, i… znów jest tak samo: na szybko, na oślep, na chybił trafił, po wyprzedażach, allegrach i innych amazonach… owszem niekiedy wszystko jest starannie zaplanowane, przemyślane, ale i tak po pół roku psiak lub kocię ląduje w „dajboże” schronisku, bo częściej jednak na ulicy. Pomijam tych zabieganych, którzy wybór prezentu zostawiają na przed wigilijną gonitwę po jeszcze niezamkniętych sklepach i tych, którzy listę prezentów mają zapisaną na kartce, tylko nie pamiętają, gdzie ta kartka jest…. O zabawkach to nawet szkoda pisać – bo zanim się skończy (pisać), to zabawka już dawno zakończy swój żywot – no chyba że jest to nieśmiertelna Monsterlala, takie cudo potrafi wytrzymać nawet do kolejnego sezonu – co z tego czy bez nogi czy ręki – wszak im bardziej upiornie tym lepiej. Są jeszcze uniwersalne hocki-klocki, ale to raczej prezent z lamusa…
Dziś na szczycie prezentowej listy jest wirtualna rzeczywistość (przedłużyć? , poszerzyć?, wygładzić?, odmłodzić? – proszę bardzo, żyć nie umierać, tylko okulary trochę przyciężkie, no i nie różowe).
Oto znaleźliśmy się w samym centrum prezentowego Szaleństwa. Kto da więcej… czyj upominek będzie droższy… co sprawi radość obdarowanemu, a co temu, który daje…, a może już to mają?!!! – Nie ma problemu, coraz częściej prezent można wymienić, oddać… Na liście podarunków chybionych, nietrafionych coraz więcej przedmiotów, gadżetów. Lista tych, których wręczać nie wypada tez wcale mała… Gotowi jesteśmy dać od siebie wszystko (prawie wszystko), ale ani odrobinki siebie… bo nie mamy czasu, bo ktoś musi zarabiać…
Sami sobie gotujemy ten los…
Są wprawdzie misie maskotki, ale już i tutaj wkroczył zachodni gigantyzm, już nie wystarczy mały miś, śmieszny miś. Musi być mega-giga-super. Kiedyś wystarczyła książka – zwykłe „Poczytaj mi mamo”…, a tyle w nim było magii i tak potrzebnej bliskości. Dziś świecące prostokąty telefonów, tabletów, laptopów, notebooków, wysysają z naszych pociech życiową energię, izolują od ludzi (pozornie zapewniając „bliskość” kontaktu) i choć dają w zamian coraz mniej czymkolwiek ograniczonej codzienności – to jednak nie jest to rzeczywistość, Matrix raczej – znacie, pamiętacie? Kiedyś wystarczył zaczarowany ołówek (jest taki w każdym domu), kredki były marzeniem – dziś kolorujemy świat milionami barw – sztucznych barw… i zdaje się nam to nie przeszkadzać.
A gdyby tak nie dawać prezentów (tych namacalnych, nachalnych, fizycznych) ofiarować w zamian siebie, swoją bliskość (nawet dotykalną, fizyczną…) zrezygnować z kupowania skarpet, majtek (nawet subtelnej bielizny) i innych krawatów. Zamiast sztucznych zapachów pełnych szkodliwego aluminium, podarować naturalną woń lasu. Zamiast szalików i czapek zaproponować ciepło domowego ogniska. Zamiast biesiadowania przed telewizorem, pokolędujmy z sąsiadami. Nie spędzajmy tych świąt z Kevinem, spędźmy je razem…
A dzieciom dawajmy prezenty napędzane wyobraźnią, nie bateriami…
Polecam książkę.
Piotr Piela